piątek, 14 listopada 2008

pjontek z duszą

łomatko co za tydzien. trzy dni w wietnami normalnie. gratis. tfu co ja mówię. ten trzydniowy tydzień kosztował mnie tysiak! tak, nazywam się niematysiak. ja przepraszam, że tak smedzę albo o kuchni albo o piniondzach ale ja nudna baba jestem z gruntu.no. to o pinondzach już było. w kuchni na patelni miruna z szelfów argentyny a na talerzu kwaszona kapusta z beczki spod grudziądza. chętnie konsoliduję kuchnie świata.
pożegnalismy dziś panią monikę – nasza przewodnia siła księgowa rozpoczyna karierę w innym miejscu. jestem pewna, że po karkołomnych zaprawach z naszą dziką twórczością wszędzie indziej poradzi sobie małym paluszkiem. w podzięce podarowaliśmy bukiet z owoców dziurawca – zjawiskowy. dla takiego bukietu sambym zaryzykowała odejście. nowa księgowa jest eteryczna , efemeryczna , i chuda. moja sympatia z marszu jest więc narażona na ciężką próbę. powolnie rozważam montiniak, kwasniewski albo kilo ryżu dziennie? ruch - wspomagający proces gubienia oponek pozostaje odległym, marginalizowanym myślokształtem. najlepiej się mi chudnie kupując mieszkanie. hm. to jest jakaś myśl. zwłaszcza, że w obliczu kryzysu oraz drastycznych obostrzeń dla potencjalnych kredytobiorców nerwy byłyby zwielokrotnione. czyli efekt takoż. hm. chyba sobie coś kupię. najlepiej rokującym byłby domek na horrendalnie drogiej parceli.
a tymczasem leniwie precyzuję piątkowe priorytety. układanie płyt – segregowanie rachunków- prasowanie. kolejność nieprzypadkowa. kalkuluję wydatek niezbędnej energii. ktoś powinien mnie kopnąć w zadek oraz w mentalność. świadomość nieuzasadnionej zapaści uwiera bowiem w sumienie jak stilonowa koronka w gaciach. zbieram się po kawałku i ostrożnie uchylam szafę. nie, nie. nie będę się w niej chować. na desce grzeje się żelazko. zaordynowane nieodwołalnie na pokonanie tumiwisizmu. w odtwarzaczu kręci się huljo iglesjas, moje osobiste niezawodne wsparcie podczas prasowania. no to hasta luego.
b.

Brak komentarzy: